Sięgam. Dna, czy po pomoc?
Ten tekst jest w narracji pierwszoosobowej z dwóch powodów: Po pierwsze jest to temat osobisty i związany z moją historią. Po drugie jest to szansa, że trafię w punkt w Twoje myśli i będą się pokrywać jeden do jednego z moimi. To właśnie od nich się zaczęło. Subtelnie się wkradały od podstawówki, kiedy dzieci z klasy mówiły mi, że jestem “dziwny”. Zawsze prosiłem o wytłumaczenie co to znaczy, ale nigdy nie były w stanie na to odpowiedzieć. Zamiast tego unikały mnie, traktowały jak powietrze, albo prześladowały, drwiły, popychały. Więc skoro konsekwencje tej tajemniczej cechy są tak dotkliwe to analizowałem wszystkie swoje zachowania pod kątem tego, co może odpychać ode mnie społeczeństwo.
Próbowałem usilnie zdobyć sympatię swojego środowiska. Ilekolwiek się sparzyłem, wracałem z uporem maniaka do ludzi, których towarzystwa tak potrzebowałem. Analizowałem siebie dogłębnie, niedługo widziałem w sobie kolejną wadę, którą muszę spróbować naprawić, żeby mnie polubiono. Kolejny sposób, w jaki mogę się zmienić, w nadziei, że tę wersję zaakceptuje towarzystwo. Z roku na rok powtarzałem sobie podświadomie coraz częściej, że jestem niewystarczający, że nikt by się nie zasmucił moim zniknięciem, że nikt mnie nie pokocha jeśli będę sobą. Ale byłem młody, zrzucałem swój nastrój na zmiany hormonalne. Nigdy też nie straciłem zdolności do śmiechu, więc nie podejrzewałem, że mogę być w depresji.
Wiedziałem, że nie jestem szczęśliwy, ale wszystko się miało zmienić jak już bym przechodził do następnej klasy. Nie było więc potrzeby z nikim o tym rozmawiać. Później wszystko będzie ok. Z podstawówki przeszedłem do gimnazjum. Tam było tylko gorzej. Potem w liceum ciągle nie następował czas szczęścia. O studiach się mówi, że to najlepsze lata życia. Ja natomiast czułem się tragicznie. Myślałem wielokrotnie o tym, czy to już czas, żeby umówić się do specjalisty. Wyobrażałem sobie, że to jest jak z byciem na otwartej wodzie. Mam siły i swoimi staraniami jestem jeszcze w stanie mieć głowę nad powierzchnią wody, płynąć dalej. Skoro więc daje radę samemu, to po co mam zwracać się po pomoc? Ale sił w końcu zabrakło. Jak już się znajdzie pod powierzchnią, nikt nad nią mnie nie może usłyszeć. Nawet jakbym miał siłę wołać o pomoc.
Straciłem nadzieję. Tak długo odwlekałem zwrócenie się do specjalisty, że “Jeszcze daję jakoś radę sam” przerodziło się w:
“Teraz już nikt nie da rady mi pomóc. Mój problem jest zbyt zaawansowany, nie ma nadziei dla mnie.” Przeoczyłem ten “idealny moment”. Tym bardziej, że ten idealny moment to teraz. Wybrałem pasywność i moje symptomy nasilały się. Ciężko było wychodzić z łóżka, jeść, dbać o higienę. Nawet gry komputerowe, w których niegdyś spędzałem całe dni przestawały mi sprawiać przyjemność. Oczywiście to też stosowałem podświadomie do ucieczki od emocji, ale to temat na osobny artykuł.
Przygotowywałem się do swojego odejścia przez odpychanie bliskich, żeby było im łatwiej przeżyć wiadomość o moim końcu ostatecznym. To jest jedna z konsekwencji niepodejmowania wyboru. Drugą, alternatywną opcją było poproszenie o pomoc. W końcu porozmawiałem z rodziną, która mnie wysłuchała i zebrała dla mnie kontakty do specjalistów. Zacząłem terapię i o ile nie było łatwo, szybko i przyjemnie to dziękuję sobie z przeszłości za tę decyzję. Jedyne czego żałuję to to, że zrobiłem to tak późno. Teraz widzę, że osiągnąłem rzeczy, co do których byłem święcie przekonany, że są niemożliwe.
Wiem, że może to brzmieć nierealnie, bo sam tak czułem jak nosiłem kajdany stanu depresyjnego i wyparcia, ale zapewniam że tak właśnie się stało i tak też może wyglądać Twoja przyszłość. Tego co Tobie może się wydawać być idealnym momentem nigdy nie nadejdzie. To wymaga wiele odwagi i mam ogromne pokłady szacunku dla osób, które weszły na drogę swojego leczenia. To jest odpowiedzialność, której nikt nie weźmie za Ciebie na swoje barki, ale jest to coś, co inni mogą pomóc Ci nosić, albo pokazać, czy na tę podróż potrzebny tak wielki bagaż. Może byłoby lżej jakby coś jednak odpuścić.
~Maciej
- Posted In:
- Wpisy członków
Leave a Reply